Opowiadanie o Marcie, która była grzeczną uczennicą.

Marta zawsze była grzeczną uczennicą. Kiedy jako siedmioletnia dziewczynka siedziała w ławce pierwszego dnia szkoły, w białej starannie wyprasowanej bluzeczce, granatowej spódniczce, którą uszyła jej mama i czarnych lakierkach, które dostała od taty, obawiając się tego nowego, obcego świata, była grzeczną uczennicą i nikomu nie zawracała głowy swoimi zmartwieniami. I każdego dnia przez następnych 8 lat podstawówki była grzeczną uczennicą. Nie odzywała się niepytana, zawsze odrabiała prace domowe, nie chodziła na wagary. Kiedy widziała jak Janek z 3b dokuczał Paulince była grzeczną uczennica i się nie wtrącała, nie skarżyła. Nie chodziła w zimie bez czapki, wracała do domu na czas, nie siadała na gołej ziemi żeby nie dostać wilka, chociaż w zasadzie nie wiedziała co to znaczy. Przez sześć dni w tygodniu słuchała się mamy, a w niedzielę Księdza. W liceum też była grzeczną uczennicą, grzeczną, za to niezbyt zdolną. Miała średnie oceny, maturę zdała średnio, na studia dostała się ze średnim wynikiem, a po studiach dostała średnio płatną pracę w średniej wielkości korporacji. Ale pozostała grzeczną uczennicą, obserwowała świat dookoła i akceptowała go takim jakim był nie odczuwając potrzeby jakiejkolwiek zmiany.

Nawet uprawiając seks z mężem była grzeczną uczennicą. Nie, to nie to co myślicie, nie była w tych okolicznościach lolitką w króciutkiej plisowanej spódniczce – to są niegrzeczne uczennice. Ona była grzeczną uczennicą szkoły parafialnej pamiętającą o wstydzie jaki niesie ze sobą nagość i pokusa cielesna. Czuła upokorzenie Ewy, mimo że nie był to przecież akt cudzołóstwa.

Również dzieci wychowywała tak by nie narazić się na karcące spojrzenia w trolejbusie, sklepie, restauracji czy na placu zabaw. Trudno, dzieci nie muszą wszystkiego wiedzieć, Helenka nie musi się bawić tą łopatką, a świat nie jest przecież sprawiedliwy.

I tak mijało jej życie. Wstawała, szykowała dzieci do szkoły, szła do pracy, gdzie wykonywała polecenia przełożonych bez poddawania ich w jakąkolwiek wątpliwość i grzecznie wracała do domu gdzie oddawała się domowym obowiązkom z echem stacji telewizyjnej w tle. Oczywiście miała koleżanki i czasami się z nimi spotykała, ale wtedy również była grzeczna, nie piła alkoholu, a jeśli już piła to w niewielkich ilościach, nie chodziła na spontaniczne spacery po przystani jachtowej czy Kamiennej Górze, nie śmiała się na głos, nie robiła nic co mogłoby ją narazić na śmieszność w czyichkolwiek oczach, choćby te oczy nie były na nią skierowane.

Pewnego dnia gdy ta właśnie Marta wracając z zakupów przechodziła przez park Kiloński koło małej kępy krzaków usłyszała szelest oznaczający, że coś musiało się w tych krzakach poruszyć, a gdy spojrzała w stronę źródła tego szelestu zdążyła jeszcze zobaczyć drgające gałęzie zanim znowu zastygły i stały się częścią krajobrazu. Szelest był na tyle głośny i ruch gałązek na tyle gwałtowny, że nie mogły być wywołane przez ptaka lub wiewiórkę – jedynych zwierzęcych mieszkańców tego parku, przynajmniej według wiedzy Marty. Zjawiska te nie były natomiast na tyle natężone by mogły pochodzić od istoty ludzkich wymiarów, ponadto istota takich rozmiarów nie mogłaby się skutecznie ukryć w takich niskich krzakach. Zaciekawiona zatrzymała się więc i wytężyła wzrok. Kiedy już miała odwrócić się i pójść dalej uspokojona tym, że przez dłuższy czas zjawisko się nie powtórzyło krzak znów się poruszył ale tym razem wydawało jej się, że słyszała jakiś dźwięk, który w dodatku przypominał szept. Prawie natychmiast odrzuciła tą myśl wyprostowała się i zrobiła kilka kroków by jak najszybciej móc zapomnieć o tym incydencie i wtedy usłyszała wyraźnie męski głos wypowiadający jej imię. Zanim podjęła decyzję by to zignorować jej nogi już się odwróciły, a w związku z tym także i głowa i zobaczyła na chodniku przedziwną postać. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak miniaturowy mężczyzna (był to na pewno osobnik płci męskiej, ale chyba innego gatunku więc nie był to stricte mężczyzna) i to przystojny. Miał czarne oczy choć bez rzęs i długie brązowe włosy spięte z tyłu głowy w coś na kształt kucyka. Włosy te nie przestawały się ruszać jakby były osobnymi organizmami. Ciało, w proporcjach z grubsza podobne do ludzkiego, miało zdaje się więcej stawów, np. mimo że stał prosto dało się zauważyć dodatkową parę kolan. Miał na sobie strój przypominający ubranie Piotrusia Pana choć bardziej eleganckie. Stopy miał obwiązane rzemieniami. Od kołnierza w górę, aż do linii twarzy jego szyja była pokryta czymś co przypominało rybie łuski, a po obu stronach szyi miał coś na kształt małych płetw jakie ryby mają po obu stronach brzucha, co Marta na początku wzięła za jakąś ozdobę z piór.

– Marta na co czekasz? Chodź za mną – odezwał się nieznajomy.

– Gdzie?

-Tu – powiedział tamten wskazując ręką na krzaki.

Marta nie wiedziała jak wyrazić swoje wątpliwości i od której zacząć. Zanim cokolwiek nadającego się do ubrania w słowa przyszło jej do głowy tamten zawołał:

– Prędko!

– A zakupy? – zapytała podnosząc do góry pełne siatki, które trzymała w obu rękach. Brawo Marta, celne pytanie.

– Nie bądź niepoważna. Nasz świat się wali a ty się przejmujesz zakupami? Ruszaj.

Gdy tylko wypowiedział te słowa wskoczył w krzaki.

Każdy miałby obiekcje przed wejściem w krzaki za jakimś dziwnym, bajkowym stworzeniem, zwłaszcza że wejście w kępę krzaków sięgającą ledwie szyi w celu ratowania świata mogłoby się wydawać co najmniej nielogiczne. Nie mówię, że nikt by się na to nie zdecydował, ale wymagałoby to przemielenia wielu myśli, zwłaszcza w przypadku osoby, która boi się narazić na śmieszność, ale Marta po prostu posłuchała. Oczywiście natura kazała jej rozejrzeć się wkoło, ale zrobiła to bardziej nawykowo niż w konkretnym celu, choć niewątpliwie to, że nikogo akurat nie było w pobliży było okolicznością sprzyjającą podjęciu takiej decyzji. Nie wiem właściwie dlaczego Marta to zrobiła, akurat ona. Możliwe że ten miniaturowy mężczyzna o dziwacznej aparycji, która jednak nic nie ujmowała jego charyzmie, uzyskał w jej oczach autorytet i nie mogła mu się sprzeciwić, albo może dlatego, że w jakiś dziwaczny sposób poczuła się znajomo na jego widok, a może był to po prostu skutek szoku. Niezależnie od przyczyny rezultat był taki, że ruszyła za nieznajomym w krzaki (brzmi to trochę jak z zupełnie innej historii…). Zdziwiła się, że zmieściła się między gałązkami tych kilku skromnych krzewów, a jeszcze bardziej zdziwiła się kiedy zobaczyła ile jest miejsca w tym małym zagajniku. Było tam tak zielono i tak gęsto, że nie widziała stamtąd wcale reszty Parku Kilońskiego. Nieznajomy stał w sporym oddaleniu od niej, jego postać była już mała więc ściskając siatki przed sobą Marta ruszyła pochylona przed siebie. Szła wydeptaną ścieżką między gęstymi zaroślami. Niesamowite ile tam było miejsca. On co chwilę odwracał się by sprawdzić czy Marta idzie za nim i znowu przyspieszał kroku. Szli tak już chwilę i ciągle przyspieszali a zagajnik, który przecież tworzyło tylko kilka krzaków, się nie kończył, wręcz przeciwnie jakby się rozrastał. Musiała iść bardzo szybko by nadążyć za miniaturowym mężczyzną i co chwilę kolejny produkt, który miał stać się częścią dzisiejszej kolacji lub jutrzejszego śniadania wypadał na ziemię. Początkowa Marta oglądała się za nimi, ale przez to musiała potem biec by dogonić swojego towarzysza co powodowało wypadanie kolejnych zakupów, wiec przestała zwracać na to uwagę, aż w końcu, gdy w siatkach zostało jej już naprawdę niewiele sama wyrzuciła wszystko za siebie. Uwolniona od tego ciężaru Marta zorientowała się, że może się wyprostować. Nad nią były gęste korony drzew, a otaczające ją zarośla przeistoczyły się w gęsty las. Im dłużej szła tym bardziej uświadamiała sobie, że nigdy nie widziała podobnego lasu. Rosły tu nieznane jej gatunki drzew i kwiatów, możliwe nawet, że były to gatunki nieznane ludzkości. Niektóre drzewa były smukłe i wysokie, o grubych pełnych soku liściach, które wydawały się zmieniać kształt. Z innych drzew o grubych konarach w geometryczne wzory zwisały cienkie jak nitki liście długie aż do samej ziemi. Widziała pnącza i liany, po których swobodnie mógłby poruszać się Tarzan, kwiaty miliona kolorów. Wszystko było tak nasycone barwami, że sprawiało wrażenie reklamy ekranów telewizyjnych. Do jej uszu zaczęły dochodzić odgłosy skrywających się w tych gęstwinach stworzeń. Od czasu do czasu mogła zaobserwować jakiś ruch lub mrugające białka czyichś oczu.

W końcu dotarli do niewielkiej polany, na której stał okrągły stół, którego blatem był plaster z pnia jakiegoś ogromnego drzewa, prawdopodobnie jednego z tych baobabów, o których opowiadał Mały Książę, których korzenie mają siłę rozsadzenia planety. W koło stołu siedziały cztery dziwaczne postacie, a dwa krzesła były wolne. Miniaturowy mężczyzna od razu usiadł na jednym z nich. Marta po dobiegnięciu na polanę stała chwilę zdyszana. Chciała przyswoić tą nową scenerię, ale postaci zgromadzone wokół stołu niecierpliwie wskazywały gestami, że ma usiąść. Usiadła.

Gdy tylko Marta zrobiła co od niej oczekiwano, głos zabrała kobieta ubrana w pomarańczową sukienkę (tak przypuszczała Marta, przecież nie było widać co było pod stołem, równie dobrze kobieta mogła mieć na sobie pomarańczową bluzkę), która w miejscu standardowego kucyka miała na głowie chyba wiewiórczy ogon (tylko odwrócony):

– Otwieram zebranie Ligi Obrony Utraconej Wyobraźni.

Wszystkie postacie przez chwilę energicznie klaskały.

-Witam wszystkich zgromadzonych i dziękuję za przybycie, zwłaszcza Pani Marcie z Gdyni.

Brawa.

– Zebraliśmy się tu dzisiaj by głosować nad Pokojową Rezolucją Na Rzecz Ocalenia. Dzięki Wicherkowi (kobieta wskazała na postać znaną już Marcie), który sprowadził Martę mamy kworum. Proszę teraz Pana Przewodniczącego o przeprowadzenie głosowania.

Przewodniczącym okazał się być ospały i pulchny pan, który mimo ludzkiego wyglądu sprawiał zwierzęce wrażenie. W dodatku gdy się poruszał słychać było odgłos piór, jakby poruszał się strasznie duży ptak i rzeczywiście, kiedy wyciągnął ręce spod stołu okazało się, że z rękawów czerwonego swetra zamiast dłoni wystawały pióra lotki.

– Na wniosek Baśki niniejszym poddaję pod głosowanie rezolucję 2001/57. – jego głos był niski i dziwnie stłumiony – Będę odczytywał nazwiska elektów kolejno. Wywołany elekt oddaje głos mówiąc „za” lub „przeciw”. Można także wstrzymać się od głosu mówiąc „wstrzymuję się od głosu” choć taka postawa nie jest pochwalana. Przypominam, że dla podjęcia rezolucji potrzebna jest jednomyślność. Zaczynamy.

Przewodniczący wyjął spod stołu teczkę, położył ją przed sobą i otworzył, obok postawił kałamarz. Potem z kieszeni swetra wyjął okulary i założył je na coś co chyba jednak było nosem, ale równie dobrze mogłoby być dziobem. Chwilę rozglądał się po pozostałych jakby się zgubił, a potem przewrócił oczami i pokiwał głową co było wyrazem, że sobie coś przypomniał. Sięgnął prawym skrzydłem za kołnierz swetra, szarpnął i wyjął pióro, które zamoczył w kałamarzu.

– Baśka.

– Za – odpowiedziała Baśka, a Przewodniczący zaznaczył starannie odpowiednią rubrykę w tabelce.

– Krzysztof.

– Za.

(Krzysztof był świerszczem trochę wyższym od Wicherka.)

– Wicherek.

– Za.

– Złotowłosa.

– Za.

(Złotowłosa była postacią z kobiecym ciałem ale twarzą dziewczynki.)

– Przewodniczący czyli ja: za.

Przewodniczący zmarszczył czoło i zaczął przeliczać zapisane głosy, a gdy upewnił się co do poprawności danych odczytał:

– Marta.

Marta poczuła skoncentrowane na sobie spojrzenia przedziwnych członków przedziwnej Ligi Obrony Utraconej Wyobraźni czekające w napięciu na jej decydujący głos. Nie wiedziała czy te spojrzenia ją pospieszały, prosiły czy straszyły.

– Za – powiedziała w końcu.

Wszyscy członkowie Ligi zaczęli bić brawo. Przewodniczący znowu sięgnął pod stół i wyjął opasłą księgę, otworzył ją i złożył podpis na stronie tytułowej. Potem przesunął księgę w prawo, do Baśki, która również się podpisała i przesunęła księgę dalej. W końcu księga trafiła do Marty. Była to rezolucja 2001/5 w skórzanej oprawie, wypisana ręcznie na grubym, żółtawym, przyjemnym w dotyku papierze. Marta kilka razy przepuściła strony między palcami. Między upadającymi kartkami zdarzyła odczytać kilka zapisów rezolucji „§ 2455 Marta zobowiązuje się częściej o nas myśleć…” „§ 456 Zobowiązujemy się do brania udziału we wszystkich wymyślonych przygodach”. W końcu wzięła do ręki długie, szaro-czarne pióro. Gdyby miała powiedzieć z jakiego ptaka pochodzi powiedziałaby, że z olbrzymiej sowy. Złożyła swój podpis.

Wszyscy wstali i zaczęli jeszcze raz bić brawo. Na ich twarzach, pyszczkach i szczękoczułkach widać było przejęcie, ulgę i radość, nawet Marta, która też stała i uderzała w dłonie, była wzruszona i całkiem możliwe, że gdzieś w prawym oku zakręciła jej się łezka.

Wtedy poczuła, że ktoś ją szarpie za ramię, coraz mocniej. Usłyszała, że ktoś ja woła, nie, nie woła upomina ją i niecierpliwi się. Zerwała się nagle w swoim łóżku. Przez dłuższą chwilę Marta nie wiedziała co tu robi, skąd się tu wzięła. Mąż niecierpliwie szarpał ją za ramię.

– Marta wstawaj, budzik już dzwonił. Co z Tobą?

– Yyyy, tak zaraz wstaję.

Usiadła na łóżku i próbowała zebrać myśli. To wszystko było takie realne, spotkanie Ligi wydawało jej się bardziej prawdziwe niż całe jej dotychczasowe życie i miałoby nie zdarzyć się naprawdę?

– Mamo, nie kupiłaś mi płatków śniadaniowych, o które prosiłam. Mamo słyszysz?

– Tak, słyszę, kupiłam, są w… nie wiem gdzie są, ale byłam wczoraj na zakupach…

– Nie ma, nigdzie nie ma mamo i co teraz?

– Przestań płakać, kupię ci dzisiaj. Poczekaj chwilę zaraz zrobię ci kanapkę. Z czym chcesz?

Tak, niewątpliwie Marta była zawsze grzeczną uczennicą.

7 Komentarzy Dodaj własny

  1. Nina pisze:

    Bardzo fajny tekst i w dodatku wciągający (co rzadko się u mnie zdarza:)). Podoba mi się Twój styl pisania, piszesz lekko ale jednocześnie zmuszasz do myślenia. Takie połączenie jest rzadko spotykane. Z pewnością będę tutaj zaglądać, mam nadzieję, że będziesz regularnie pisać 🙂

    Polubienie

    1. porzuconehistorie pisze:

      będę pisać regularnie 🙂 obiecuję post raz w tygodniu. początkowo miałam trudności (raczej wątpliwości), ale takie komentarze są dla mnie zachętą i zobowiązaniem

      Polubione przez 1 osoba

  2. beataherbata pisze:

    Szkoda, że Marta jest taką grzeczną dziewczynką 🙂 niegrzeczne też nie mają lekkiego życia ale przynajmniej są sobą 😉

    Polubione przez 1 osoba

    1. porzuconehistorie pisze:

      szkoda 😉 czasami bycia sobą trzeba się nauczyć

      Polubione przez 1 osoba

      1. Tak, dokładnie. Fajne wątki ze zwierzakami i ciekawy, nieco perwersyjny charakter całej akcji do wejścia w inny wymiar 🙂 ale to tylko moje subiektywne odczucie oczywiście 😉 w każdym razie liczę na dalszy ciąg przygód grzecznej Marty i życzę Jej żeby trochę zniegrzeczniała także na jawie 😉

        Polubienie

Dodaj komentarz